wtorek, 1 lipca 2014

Wahanie

     Zaczęły się ferie zimowe. Dzisiejszego dnia miał odwiedzić mnie Romek. Od pierwszego spotkania robiliśmy to regularnie. Romek był jakiś nietypowy. Umiał wysłuchać, doradzić, bądź powiedzieć, że czegoś nie wypada. Z taką osobowością jeszcze się nie spotkałam. Uwielbiałam chodzić z nim godzinami bez celu. Kiedy nastała czternasta, wreszcie przyszedł.
-Jak zimno- skomentował i wszedł do środka.
-Myślałam, że się przejdziemy-rzekłam i zaczęłam zdejmować swój szalik.
-A czemu nie?
Romek miał rację. Na dworze panował cholerny ziąb. Ale jak było pięknie! Drobne płateczki śniegu spadały na nasze urania, a ulice, domy i trawniki pokryte były kilkucentymetrową warstwą śniegu.
-Jest tu tak ślicznie- rzekłam, wpatrując się w ogromnego dęba.
Wędrowaliśmy dość długo, nic nie mówiąc. Ważne było, że ma się towarzystwo. 
-Ktoś sobie o mnie przypomniał?- postawiłam pytanie, kiedy usłyszałam dźwięk mojego telefonu.
-Nie odbierzesz?- spytał Romek.
-Czekaj...Palce mi zdrętwiały.
Po krótkiej chwili miałam telefon w ręce. Na wyświetlaczu pojawił się napis ,,GALARETA''. Nie miałam ochoty patrzeć na tą roześmianą twarz.
-Na na co czekasz?- poganiał mnie.
Nie chciałam być natrętna. Wcisnęłam zielony klawisz i bez większego przekonania burknęłam:
-Halo?
Galareta jakby nie zauważył mojej obojętności i zdenerwowania. Słodkim głosem zaczął szybko mówić:
-Kasieńko, szykuje się u mnie mała imprezka. Może byś wpadła? 
-Nie ma mowy...- tu zerknęłam na Romka, a ten popatrzył na mnie z wyrazem zapytania.
-Wiem, że trochę głupi się zachowałem,ale co będziesz się na mnie gniewać.Tak, jestem kretynem i próbuje być socjologiem, ale...ale martwię się o was.
-Niepotrzebnie.
-Kasieńko, nie daj się prosić.
Zamilkłam. Nie wiedziałam co powiedzieć. Z jednej strony nadal czułam żal do Pawła, a z drugiej... Spojrzałam na Romka:
-Idź!- szepną przyjaźnie.
-Dam ci jeszcze znać- po tych słowach usłyszałam tylko głuchy sygnał.
-Kasiu, nie wygłupiaj się- rzekł Romek.
-Boję się,że zaprosi Kubę...
-Chcesz całe życie się ukrywać?
PO tych słowach zrobiło mi się jakoś dziwnie. Fakt! Cały czas uciekałam. Ach! Co ja najlepszego zrobiłam? Zaczęłam zadawać się z Brunem...Gdyby nie on, ta cała sytuacja zapewne nie byłaby taka skomplikowana. Upokorzyłam siebie i zraniłam uczucia dwóch facetów. Czy ja w ogóle powinnam była się tam pokazywać? Zwierzyłam się Romkowi z moich przypuszczeń i kłopotów. Ten westchnął ciężko i odrzekł:
-Idź. Będziesz żałować, jeśli tego nie zrobisz. Może ten cały Paweł chce wszystko naprawić i twoje...wasze relacje się poprawią.
Czy miał rację? Wszystko bym dała, aby tak było. W takich sytuacjach najlepiej przydałaby się wróżka z pulą kart i swoją kulą. Ale gdzie znaleźć taką babę i w dodatku w środku zimy? Nie ma innego wyjścia. Trzeba kierować się intuicją...ewentualnie sercem. 
Około godziny siedemnastej podjęłam stuprocentową decyzję. IDĘ! Najwyżej będę żałować. 
Zaczęłam przygotowywać się do wyjścia. Wzięłam prysznic i zapięłam włosy w niewielkiego koczka. Następnie włożyłam na siebie zwiewną sukienkę w kolorze malinowym. 
Na dworze było zimno. Miałam nadzieję, że Galareta ma dobre ogrzewanie. 
Jakby tego jeszcze było mało, ogromna ciężarówka ochlapała mnie brudnym śniegiem. Brawo, Kasieńko! Ty to masz szczęście. Dzięki Bogu, miałam na sobie ciemny płaszcz. Kiedy znalazłam się u Pawła, impreza rozkręcała się na dobre.
-Kasieńka, już się bałem, że nie przyjdziesz-powiedział Paweł na mój widok.

niedziela, 22 czerwca 2014

Romek

     Nie miałam zamiaru wracać do domu. Szłam chodnikiem, mijając znajome twarze, które gdzieś się śpieszyły. Co chwilę markotnie mówiłam: ,,Dzień dobry''. Ach! Byłam zrezygnowana. Nie znosiłam tego uczucia, kiedy to miałam zupełną pustkę w głowie. 
    Rozmyślając tak o wszystkim i o niczym, zobaczyłam auto, które zahamowało kilka metrów niedaleko mnie. Moje serce zaczęło bić nieco szybciej. Naturalnie, że facet chciał się zapytać o drogę, bądź jakiś sklep, ale ja zawsze wyobrażałam sobie nieziemską scenę porwania.
-Przepraszam- usłyszałam- czy mógłbym o coś spytać?
Zbliżyłam się w kierunku nowiutkiego Audi. I wtem...Bruno! Za kierownicą siedział Bruno. Ten sam z którym rozmawiałam kilka minut temu.
-Kasia, musimy porozmawiać-oznajmił.
-Rozumie się,że teraz będziesz za mną jeździł i prosił abym pojechała do tej zakichanej Werony.
-Właśnie tak. To twoja praca...
-Moja praca, podpisana przez ciebie. I wycieczka też jest dla ciebie.
-Przestań się wygłupiać- rzekł- chyba nie byłbym w stanie zrobić takiego głupstwa. Wycieczka nie może się zmarnować.
-Może czy nie. Co za różnica? Tyle razy prosiłam cię, abyś dał mi spokój.
-Ale dałem ci spokój. Chcę tylko, żebyś pojechała na tą wycieczkę.
-Bruno- rzekłam podniesionym tonem.
-Kasia, posłuchaj mnie...
-To ty mnie posłuchaj. Do żadnej Werony nie pojadę. Moja praca, ale ty jesteś pod nią podpisany. Jak chcesz, to jedź, jak nie to nie. A teraz proszę cię, abyś się ode mnie odczepił. 
Bruno zrobił posępną minę i zapalił samochód.
-Jak wolisz, ale gdybyś zmieniła zdanie...
-Nie zmienię.
-Ale gdyby coś, to zadzwoń.
Po tych słowach ruszyłam w stronę domu. Byłam wściekła. W takich momentach potrzebny jest człowiekowi worek treningowy. Ta cała sytuacja z Galaretą i Brunem nieco mnie przerastała.Kiedy weszłam do domu, mama z radością podbiegła do mnie i szepnęła:
-Mamy gości.
Weszłam do salonu. Na kanapie siedziałam dystyngowana kobieta z nastoletnim synem.
-Kasiu, to jest pani Ewa. Moja pielęgniarka.
Spojrzałam na matkę z wyrazem zapytania.
-Miałam lekkie skurcze.
-Kiedy? Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
-Ale nic mi nie było. To normalne. A poza tym nie chciałam ci przerywać spotkania. Paweł często się o ciebie pytał.
Pani Ewa roześmiała się i wzięła sobie kolejne, kruche ciasteczko.
-To jest Romek- tu wskazała na chłopaka z blond włosami.
-Nie sądzę, aby nasze tematy przypadły wam do gustu. Może weźmiesz Romka do siebie-zaproponowała mama.
Prawdę mówiąc nie miałam najmniejszej ochoty,aby spędzać czas z obcym chłopakiem. Jednak nie wypadało odmawiać. 
-Siadaj- rzekłam pokazując na moje łóżko.
Usiadł. Był niczego sobie. Długie, blond włosy zasłaniały mu czoło i prawie         ,, wchodziły'' do oczu.
-Całkiem przytulna norka- dodał z rozbawieniem.
Zmusiłam się do sztucznego uśmiechu.Przez chwilę nikt nic nie mówił.
-Może czegoś posłuchamy- zaproponował Romek, zerkając na półkę z magnetofonem.
Wybrałam byle jaką płytę. Chwilę potem dało słyszeć się piosenkę James'a Blunt'a ,, You're beautiful''.
-Uwielbiam ten kawałek-stwierdził, po czym zaczął nucić angielskie słowa piosenki.
-Mogę cię o coś spytać?- powiedział nagle.
-Tak?
-Dlaczego jesteś taka... taka smutna?- wyjąkał.
Nie miałam zamiaru mu opowiadać o całej sytuacji, ani też bezczelnie odpowiadać, że to nie jego sprawa.
- Ach! Po prostu każdy ma swój zły dzień.
-Rozumiem. Matka ostatnio też siedzi mi na karku. Ciągle tylko moja szkoła i przyszły zawód. Ubzdurała sobie, że idę na medycynę i chwali się tym na prawo i lewo.
-To chyba dobrze.
-Wspaniale. Szkoda tylko, że nie myśli o moich odczuciach i marzeniach.
-W takim razie, co chciałbyś robić.
Ten zamkną oczy i zaczął opowiadać. Robił to z takim zadowoleniem.
-Kiedyś ojciec kupił mi lustrzankę. Był to sprzęt, który mnie niesamowicie zafascynował. Kiedy trochę zapoznałem się z instrukcją pstrykałem zdjęcia wszystkiemu. Nie było rzeczy, której bym nie uchwycił. Oczywiście na początku były to dość błahe i nieciekawe fotki, ale z czasem uczyłem się nowych rzeczy i inaczej patrzyłem na świat. Kilka razy miałem zaszczyt pracować z profesjonalistami. Ale matka powiedziała: STOP. Nie dała mi wyboru szkoły. Liceum o profilu biologiczno-chemicznym, apotem studia medyczne. Nie wyobrażam sobie dalszego życia bez fotografii.
Romek zmarkotniał.
-W takim razie ty też powiedz jej: STOP. To nie jej życie. On tylko ci je dała. Dała, abyś mógł się rozwijać i widzieć świat inaczej.
-To nie jest...
-Jest. Powiedz jej co o tym myślisz. Zbuntuj się.
Rozmawialiśmy dość długo. Opowiedziałam Romkowi o moich problemach. To dziwne, ale zachowywaliśmy się jak przyjaciele, którzy rozmawiają po latach.Kiedy skończyłam swoją opowieść, rzekł:
-Kuba był idiotą, ale sądzę, że wszystko się zmieni. Bruno... dobrze zrobiłaś, nie zadając się z nim. Nie wiem dlaczego, ale po prostu nie podoba mi się ten typek. Wydaje mi się, że jemu chodziło tylko o jedno. Kubie nie... Był taki czuły...
Nie wiem, co powinnam o tym myśleć. Czasami na prawdę brakowało mi Kuby i jego uśmiechu, rozmów. Może powinnam tam wrócić, przeprosić go i zacząć wszystko od nowa? Może? Ale do jasnej cholery! Ja przecież zaczęłam nowe życie. Bez chłopaków- Kuby i Bruna.

wtorek, 27 maja 2014

Spotkanie z Galaretą.

    Mama na prawdę okazała się wyrozumiała. O nic nie pytała.Mogłabym stwierdzić: nie zauważyła. Jednak nie! Patrzyła na moją twarz i także płakała razem ze mną. Około północy położyłam się spać. Dręczyły mnie jakieś straszne koszmary. O Kubie, szkole i śmierci. Można by pomyśleć, że mam chorobę psychiczną...
    Po południu udałam się do Galarety. Otworzył drzwi z uśmiechem na twarzy i wpuścił mnie do środka.
-Nie wypuszczę cię stąd, dopóki mi wszystkiego nie opowiesz.
Weszliśmy do salonu. Pachniało tu świeżo umytą podłogą i szybami.
-Kawy, herbaty?-spytał pan domu.
Odmówiłam, prosząc jedynie o sok pomarańczowy. Paweł wniósł na stół także kilka suchych herbatników.
-Mogę cię o coś spytać? Co tak na prawdę stało się między tobą,a Kubą.
Boże! Dlaczego! Tak bardzo chciałam oderwać się od tamtych wspomnień. Ale wszędzie był on: KUBA! W rozmowach, myślach i snach.
-Ściągnąłeś mnie tylko po to, żeby porozmawiać o Kubie?
-Nie- rzekł przestraszony.
-To, co między nami było, to przeszłość.
-Kasia, czy ty na pewno wiesz,co mówisz?
-Galareta, cholera jasna! Co ty chcesz robić? Kazania prawić? Jak tak, to ja wychodzę!-wykrzyczałam mu w twarz, zrywając się z kanapy.
-Dziewczyno, ten biedota codziennie do mnie dzwoni i prosi o radę. Czuję się jak jakiś socjolog.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Co ja właściwie czułam do tego drania? A co on czuł do mnie! Ach! Gdyby nie ten podły Tymon. 
Wtem zadzwonił mój telefon.
-Tak?-spytałam i pożałowałam, że w ogóle odebrałam ten telefon.
-Kasiu, złotko ty moje.
Nienawidziłam tego głosu, jak żadnego innego.
-Jesteś wielka!
-Tymon, nie owijaj w bawełnę. Po co dzwonisz?
-Wygrałaś właśnie konkurs!
-Co?
-Wygrałaś konkurs! K-O-N-K-U-R-S!-przeliterował.
-Tymon, mów nieco jaśniej!
-Nie byłem w stanie podpisać się swoim imieniem pod twoją pracą. I podpisałem ciebie...
-I...?
-I wygrałaś. Dwutygodniową wycieczkę do Werony.
-Żartujesz sobie?
Wydawało mi się, że nasza wymiana zdań była zupełnie bezsensowna.
-Za tydzień wyjeżdżasz. Wyślę ci cały regulamin mailem.
Rozłączyłam się. Miałam dość. Jeszcze ten cały Tymon zawraca mi głowę jakąś wycieczką. 
-Gratulacje! Ile ty zaliczyłaś chłopaków w tym mieście?-spytał bezczelnie Galareta.
-W wakacje Kuba, teraz jakiś Tymon.
Co za idiota! Jak mógł mi coś takiego mówić!
-Wiesz co? Zastanów się czasem nad swoim zachowaniem-rzuciłam i wyszłam, trzaskając za sobą drzwiami.
Myślałby kto! Pan Dobra Rada! Kto tu zmienia laski? No kto?
Weszłam do domu i od razu skierowałam się do swojego pokoju.
-Kasiu, list do ciebie!-rzekła mama, podając mi białą kopertę.
Zaczęłam otwierać. W środku, oprócz kartki z tekstem, znajdowała się pocztówka z widokiem Werony.,,Chyba nie odmówisz?''-brzmiała wiadomość na odwrocie. 

,,Kasiu, jestem Ci bardzo wdzięczny! Jesteś wspaniała! Szkoda tylko, że nasza znajomość musiała tak szybko się skończyć.No ale cóż! Życie takie jest. Zostają tylko wspomnienia. Względem tego, że wykonałaś dla mnie tę pracę, postanowiłem dać Ci tą wycieczkę. Nie mógłbym postąpić inaczej. Więc nie rezygnuj, tylko podążaj za marzeniami. Tymon''

Och! I co ja mam teraz zrobić? Jechać na łeb na szyję do Werony?!...

Dlaczego?

    Będę się już zbierać. Czas ucieka, a ja muszę jeszcze przeanalizować scenariusz rzekłam, od stolika.
Kuba wyciągnął banknot pięćdziesięciozłotowy i położył go obok pustego talerza.
-Przeanalizować scenariusz?-spytał ze zdziwieniem.
-No tak!-zaczęłam i opowiedziałam mu o całym przedstawieniu.
-Pamiętam,kiedy po raz pierwszy musiałem zagrać bałwana- powiedział, kiedy skończyłam- miałem papierowy nos na gumce, który strasznie uwierał mnie, kiedy go zakładałem. Obiecałem pani,że założę go tylko jak wejdę na scenę...-urwał i roześmiał się w najlepsze- jednak ze stresu całkowicie o tym zapomniałem. Pani była wściekła, bo oglądało nas chyba z dwieście osób.
Opowiadanie jak opowiadanie. Ale ja naprawdę nie mogłam dłużej go słuchać. Kuba zachowywał się normalnie, ale czułam się dziwnie. Miałam wyrzuty sumienia. Zachowałam się jak pięcioletnia dziewczynka, która wybiera pomiędzy zupką ogórkową, a pomidorową. Ale przecież to byli ludzie. Ludzie z uczuciami, emocjami i pragnieniami.
-Niedługo  święta...-zaczął.
-Ach! Nie lubię takiego gwaru. Wszyscy śpieszą po zakupy, choinki. A tak na prawdę nie zauważają tego, co najpiękniejsze. 
-To znaczy?
-Liczą się dla nich prezenty, najpiękniejsze wystroje domu i potrawy...A Jezus? 
Kurczę! Niczym jak jakieś kazanie. Kuba zastanowił się dłużej i dodał:
-Masz rację! Uwielbiam te twoje przemyślenia! Całe szczęście, że znów możemy normalnie rozmawiać.
-Kuba, nie możemy! Czy ty nie zauważasz tej ściany pomiędzy nami?
-Widzisz, jednak umiesz zaciekawiać człowieka.
No oczywiście! Człowiek się stara, dobiera słowa... A tu inny nie potrafi zrozumieć twoich intencji.
***
Wróciłam do domu i spakowałam swoje rzeczy. Nie miałam ochoty przebywać w tym ponurym mieście. Kuba miał rację. Jestem sama. Z Idą i Adamem nie da się porozmawiać, a szklana szybka to nie to samo, co spotkanie twarzą w twarz z rodzicami. Choć był początek tygodnia, postanowiłam rzucić wszystko i wyjechać. Schronić się pod skrzydłami matki, która kochała mnie, ale nie ufała mi tak jak dawniej. Ach! Gdyby nie te głupie wybryki z Woodstockiem!
Około siedemnastej udałam się na dworzec. Przechodząc obok księgarni, dostrzegłam Julianka, który trzymał pod pachą stosik książek.
-Madame, dzień dobry! - zażartował.
-Hej- burknęłam, nie zważając na tego kujonka.
-Jak tam przygotowania do spektaklu?
Nie odpowiedziałam. Całkowicie o tym zapomniałam. Ale nie zamierzałam rezygnować ze swoich planów. Najwyżej wywalą mnie z tego całego Szekspirowskiego przedstawienia.
-Ach! Cóż to za wspaniały pisarz! A wiesz, że chodzą teorię, o tym, że nie jest on autorem tych wszystkich dramatów i komedii.
-Słyszałam.
Myślałam,że się odczepi, ale ten doszedł za mną na sam dworzec.
-A tak w ogóle gdzie ty wyjeżdżasz?- postawił pytanie, kiedy nadjechał mój PKS.
-Poważne sprawy rodzinne-mruknęłam i wsadziłam swoją walizkę do pojazdu.
-A nasz dramat?
-Nasz dramat, wasz dramat... Znajdziecie kogoś innego! Nie rozumiesz, że to poważnie sprawy.
Nie zważając na tego przygłupa, wsiadłam do autobusu. Kierowca ruszył i zostawiliśmy za sobą dworzec i zmartwionego S-Z-E-K-S-P-R-O-W-S-K-I-M  S-P-E-K-T-A-K-L-E-M!!! Ach! Cóż za okropna szkoła? Jeden wielki wyścig szczurów. Dla większości liczą się tylko oceny i fory. A gdzie przyjaźnie, które kiedyś się rodziły i trwały na wieki?
Rozmyślając o tym podłym osobniku homo sapiens, dotarliśmy do wioski.Powoli udałam się w stronę domu.
-Kasia!-krzykną ktoś w moją stronę. Galareta.
-Co ty tu robisz?-spytał ma mój widok.
-Przyjechałam... a właściwie, moglibyśmy się jurto spotkać?
I tak od słowa do słowa umówiliśmy się na spotkanie. Niczym starzy znajomi. 
Kilka minut później znalazłam się w domu. Jak tu się zmieniło? A mama! Nie do poznania. Rumiana twarz, okrągły brzuszek. Mówią, że ciąża to koszmar! Chyba nie w przypadku mamy.
-Zrobiłam tiramisu z truskawkami, siadaj i opowiadaj.
Jak miło! Tiramisu późną jesienią! O takim cieście mogłam sobie pomarzyć. Na dodatek matka była wyrozumiała. O nic nie pytała. Tak jakby umiała czytać w moich myślach.
-Urządziliśmy pokoik dla brzdąca!
Odstawiłam talerzyk i udałam się do sypialni rodziców.Słodki, dziecięcy kącik.Żółte ściany, kolorowe zabawki i malutkie łóżeczko...
-Mamo-pisnęłam i rzuciłam się jej na szyję.
Po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Jak ogromne koraliki. Miałam dość!

piątek, 4 kwietnia 2014

Spotkanie

    Każdy reaguje na swój sposób... Na początku było mi trochę przykro,ale z czasem wszystko przeminęło. Próbowałam skupić się tylko na szkole. Bruno jeszcze przez kilka tygodni nękał mnie sms-ami i telefonami,ale po pewnym czasie najwyraźniej mu się to znudziło i dał spokój. Moje dni mijały dość nieciekawie: pobudka, szkoła, nauka, sen... No ale nie róbmy z tego takiej afery! Zaprzestałam dawać korepetycji, ale jakieś pieniądze zawsze mi wpadały.Od czasu do czasu pisałam artykuły na zlecenie, które przypadały niektórym do gustu i co dwa tygodnie ukazywały się na stronie internetowej. W szkole zaczęłam dostrzegać pozytywne cechy i zauważyłam,że w ciągu kilku miesięcy nie zaprzyjaźniłam się z nikim. Porobiły się mniejsze grupki, mające wspólne zainteresowania. Mój lokator z ławki- Julianek nadal nie zmieniał swych poglądów. Książki, książki, książki... Ale wbrew pozorom był całkiem fajny i można było z nim porozmawiać o wszystkim i o niczym. Mój chaos zamienił się w jeszcze większy mętlik, kiedy tylko polonista rozdał nam scenariusz do przedstawienia, które miało być wystawiane na dniach otwartych naszego liceum. Przedstawienie jak przedstawienie... ,,Sen nocy letniej''-Szekspira. Cóż mógł wymyślić innego? Stratfordczyk był dla niego ogromnym idolem.
-Katarzyno, jeszcze nie poznałem twych zdolności,ale mam nadzieję,że to się zmieni.
Tak więc zostałam bohaterem drugoplanowym albo trzecioplanowym- o ile taka nazwa istnieje. Ale na próby chodzić trzeba było. Wszystko się jakoś zmieniło! Przez kilka miesięcy byłam jakby odcięta od świata. Czułam się niczym mieszkaniec innej planety, który przybył na Ziemię i próbuje przejąć wszelkie obowiązki Polaków. Julianek zaś dostał jedną z głównych roli... Nic dziwnego. Chłopak pisze do gazety kościelnej, ma zamiar wydać tomik poezji...I Bóg wie co jeszcze!
   Kiedy pewnego dnia, dość ponurego, wracałam ze szkoły, natknęłam się na Kubę. Całkiem inny człowiek, niż kilkanaście dni wcześniej. Rozpromieniony, uśmiechnięty... Po krótkim powitaniu, nogi same doprowadziły nas do małej knajpy, gdzie zmówiliśmy ogromną pizzę wiejską. Może to dziwne,ale byłam szczęśliwa. Kuba rozmawiał jak najęty, od czasu do czasu zdawał mi relacje z nowo obejrzanego filmu, bądź ciekawej i zabawnej lekcji. Dlaczego to wszystko musiało się stać?- zadawałam sobie pytanie, patrząc na niego.
-Mówią,że po nieudanej miłości nie istnieje przyjaźń-zaczął.
Atmosfera od razu się zmieniła.
-Nie zaczynajmy tego tematu. Nic z tego nie wyszło. Jak widać, nie jesteśmy stworzenia dla siebie.
-Masz rację! Lepiej opowiadaj jak się u was mieszka... Co u Idy, Adama i naszej kochanej ,,mamusi''?
-Wiesz, Ida i Adam... chyba coś ich łączy. Ostatnio całymi dniami przesiadują w jednym pokoju. A Jędza? Jakoś ostatnio się nie czepia. Chyba,że to ja zmieniłam do niej nastawienie.
-Musisz się czuć samotna...-stwierdził, przełykając ostatni kęs pizzy,a jednocześnie sięgając po następny kawałek.
-Samotna? Co masz na myśli?
-Ida i Adam razem, rodzina kilkadziesiąt kilometrów stąd...
-Nie przesadzaj, jakoś się trzymam. Do rodziców dzwonię codziennie... Nie ma co narzekać. Jedyne co mi brakuje, to twoje kanapki- zażartowałam i jednocześnie złapałam się za usta. 
Wspomnienie powróciły...Ach!
-Aż tak bardzo ci smakowały?
-Niebo w gębie...-odrzekłam niepewnie, popijając colą.
-Nie mogłem patrzeć jak faszerujesz się chińszczyzną.
Może to dziwne,ale zjedliśmy całą pizzę i zamówiliśmy kolejną. Nie wiem ile czasu spędziliśmy na pogawędkach. Ale poczułam,że źle zrobiłam zadając się z Brunem. Czy czułam coś do Kuby? To spotkanie na prawdę zmieniło wszystko. Chciałam wyciąć sobie część przeszłości... Ach! Gdyby tak można stąd uciec... Moje myśli spowodowały,że zaczęłam zastanawiać się nad zmianą szkoły...

niedziela, 30 marca 2014

Nowe życie

-Ale obiecaj mi,że się nie wyprowadzisz...Kuba ja wszystko przemyślałam...Przypomnij sobie jak...-mówiłam ze łzami w oczach.
-Kasiu, tylko nie płacz.Porozmawiajmy normalnie. Muszę wiedzieć na czym stoję.
-Bruno nic dla mnie nie znaczy.
-Czekaj, czekaj. Jeszcze nie tak dawno mówiłaś,że jest cudownym facetem, a teraz co?
-Mniejsza z tym.
-Kaśka, tak być nie może. Najpierw nasz związek, potem ten cały Bruno...
-Jaki nasz związek? Nie było żadnego związku!
-Ale coś zaiskrzyło. Ten drań cię zranił i chcesz wrócić do mnie?
-To nie tak jak myślisz...
-Pamiętaj,że zawsze będziesz dla mnie kimś ważnym,ale już za późno.
-Jak za późno? Z czym za późno?
-Od jutra tu nie mieszkam.
Usiadłam na łóżku. To było podłe z jego strony. 
-Chyba sobie żartujesz! Nie możesz.
-Co nie mogę? Wszystko już załatwione. Znalazłem sobie nowe lokum.
-Chcesz to wszystko rzucić i po prostu mnie zostawić?
-Może to głupio i chamsko zabrzmi,ale:tak. Gdyby nie ten Bruno zostałbym tu.
-W czym on ci przeszkadza?
-Przed chwilą był, teraz go nie ma. Będziesz się tak nami bawić?
-Kuba!-krzyknęłam.
-Kasiu, już mówiłem. Moja decyzja jest nieodwołalna.
-W takim razie gdzie będziesz mieszkał?
-Na drugim końcu miasta!
-Przemyśl to jeszcze...
-Już wszystko przemyślałem. Teraz twoja kolej. Czy aby na pewno Bruno nie jest dla ciebie wszystkim? 
Nie mogłam już dłużej tego słuchać. Poszłam do swojego pokoju i usiadłam na parapecie. Na niebie świecił złoty księżyc. ,,Co ja najlepszego zrobiłam?''-myślałam. Kuba wyjeżdża, Bruno zapewne już kogoś ma. Dlaczego byłam taka naiwna i dałam się uwieść dwudziestopięcioletniemu mężczyźnie? Dlaczego? Nie wiem ile myślałam i w jaki sposób zasnęłam,ale kiedy otworzyłam oczy było już jasno. Spojrzałam na zegarek. Była siódma piętnaście. Dziś nie idę do szkoły-postanowiłam i podeszłam do szafki, w której miałam trochę słodkości. Wpakowałam sobie garść draży do ust i padłam na łóżko.Wtem usłyszałam dźwięk mojego telefonu. 
-Tak?-spytałam sennie przegryzając słodkości.
-Kasiu, jesteś wielka-powiedział ożywiony głos. Nikt inny, tylko Bruno.
-Wysłałem wczoraj twój projekt. Nie uwierzysz! Producent był w szoku. Ma nawet pomysł,żeby odwołać cały konkurs, bo jest pewien,że nie znajdzie się nic lepszego...Kasiu, jesteś tam?-spytał, łapiąc oddech.
-Jestem... Bruno, przemyślałam całą sytuację i wydaje mi się,że nie powinniśmy się spotykać.
-Nie żartuj sobie.
-Mówię całkiem serio.
-O co ci chodzi? Zrobiłem coś nie tak!
-Nie...To znaczy nie wiem. Uważam,że to nie ma sensu...
-A nasze korepetycje? A Sebastian?
-Nie mam na to głowy. Przeproś twoją matkę i samego Sebastianka i powiedz,że nie będę udzielała mu lekcji.
-Chyba sobie żartujesz! Chcesz to wszystko przekreślić?
-Chcę zacząć nowe życie, bo wiem,że zrobiłam wiele złego... Nie wspominając,że zraniłam wiele osób.
-I wciąż ranisz!
-Bruno! Przestań.Po wczorajszym wieczorze straciłam do ciebie zaufanie...
-Chodzi ci o tę koszulę i szminkę?
-Nie sądzę,żeby twoja mama nosiła topy ze wzorem uśmiechniętego kotka?
Zamilkł... 
-Ewidentnie nie myliłam się. Nic nie musisz mówić! Nie spotykajmy się. Wróć do swojej przeszłości i zapomnij o mnie.
-Kaśka!
-Znalazłeś już jakieś wytłumaczenie?-spytałam.
-Zrozum...
-Tu nie ma nic do zrozumienia... Bruno, zapomnij o mnie, tak jak ja zapomniałam o tobie...
Po tych słowach rozłączyłam się i wyszłam na korytarz. Była tam cała trójka: Kuba z bagażami, Ida i Adam.
-Stary, będzie mi ciebie brakować! Nie wiem jak ja wyciągnę na dwóję z chemii!-mówił Adam.
-Nie przesadzaj! Już nie bądź taki dobroduszny.
-No wiesz! Co dwie głowy to nie jedna!-mruknęła Ida i rzuciła mu się na szyję.
-Ale nie zapominaj o nas i od czasu do czasu wpadaj!
Ida z Adamem obrzucili mnie złowrogim spojrzeniem. Tak! To ja byłam sprawcą tej całej akcji. To ja zawiniłam!
-Odprowadzę cię!-mruknęłam.
-Klucze ma Adam- rzucił w kierunku Jędzy.
-Zrobiłam ci trochę faworków na drogę-powiedziała, podając mu papierową torbę.
Tego tobym się nie spodziewała! A jednak Żmija ma jakieś sumienie!
-Do widzenia!
Na dworze było chłodno.
-Kuba, masz rację! zepsułam wszystko. Zraniłam ciebie, siebie...No i może troszeczkę Bruna...
-Przestań! Nie możemy porozmawiać jak za dawnych lat?
-Chciałabym...Ale nie zapominaj o mnie i odzywaj się od czasu do czasu!
-Nigdy nie zapomnę. Oczywiście będę wpadał,żeby troszkę zdenerwować Jędzę.
-Wszystkiego Najlepszego!
-Tobie też! No ale nie róbmy z tego tak wielkiego dramatu. Przecież nasze szkoły są niedaleko siebie, także możemy widywać się codziennie.
-Racja! Ale mimo to będzie mi strasznie przykro.
-Kaśka, nie załamuj się. Tak będzie lepiej! Najwidoczniej nie byliśmy sobie pisani. Może wrócisz do Bruna...
-Nie byliśmy nawet ze sobą...w ogóle z nim skończyłam.Skończyłam ze wszystkim...Teraz pozostała mi tylko nauka. Może będę tak inteligentna jak Julianek?-dodałam ze śmiechem. 
Rozmawiając o wszystkim i o niczym, doszliśmy na dworzec autobusowy.Tam, wśród wielkiego tłumu i ciągłych przepychanek, nie byliśmy skorzy do rozmów. Po kilku minutach pojazd nadjechał. Kuba wtaszczył do niego wielką walizkę. Odjechał... Niby na drugi koniec miasta... Ale wydawało mi się,że wybiera się na drugi koniec Wszechświata. Czułam się jakoś... NIJAK SIĘ CZUŁAM. Opuszczona, złośliwa, samotna, zdradliwa... 


piątek, 28 marca 2014

Zmiany

    W mieszkaniu panował mały rozgardiasz. Gdzieniegdzie porozrzucane były ubrania,a w powietrzu można było poczuć zapach męskich perfum.
-Zrobię coś do jedzenia-rzekł Bruno i udał się w kierunku kuchni.
-Chyba żartujesz- powiedziałam i usiadłam na miękkiej kanapie.
Ten podszedł do szafki i wyciągną opakowanie herbatników.
-Wiem, jakimś romantykiem to nie jestem,ale tylko to mam przy sobie.
-Jakoś imponują mnie takie osoby jak ty.
Chwilę potem zajadaliśmy się słonymi biszkoptami.
-Pokazałabyś mi ten projekt?
-Chyba materiały, bo jak na razie nic nie udało mi się sklecić.
Po czym sięgną po niewielką torbę.
-Psia krew-burkną, kiedy to część rzeczy znalazła się na ziemi.
-Po co ci szminka i damski podkoszulek?-spytałam, biorąc do ręki niewielkie pudełeczko i kawałek materiału.
-Jaka szminka?
-Nie udawaj głupiego... Po prostu pytam, bo co może wydawać się dziewczynie, która znajduje pomadkę w torbie mężczyzny?
-Że mu się coś pomyliło-odparł jak ostatni głuptas.
-Albo,że ma dziewczynę.
-Kasiu, nie bądź już tak podejrzliwa. Czy szminka mojej matki musi psuć nam cały wieczór?
-A kto powiedział,że ma być udany? Chciałam zobaczyć twoje pomysły.
-Mówiłem,że mam totalną pustkę w głowie.
Moje serce jakoś dziwnie zaczęło bić. Chciałam zaprezentować mu swój pomysł,ale coś we mnie wstrząsnęło. Dlaczego głupia ( czy aby na pewno) szminka i koszulka wzbudziła we mnie takie emocje? Chwyciłam kawałek kartki i zaczęłam rysować postacie anime.
-Wspaniale.
-No to nie są jakieś dzieła sztuki,ale to powinno wystarczyć.
-Jesteś cudowna.
-Musisz znaleźć jakiegoś grafika,żeby zrobił to nieco lepiej.
-Ale po co szukać? Przecież to jest cudowne.
Nie wiem co się ze mną działo. Bruno zaczął działać mi na nerwy,a każde jego słowo brzmiało okropnie.
-Zamówię pizzę.
-Zamów, a ja będę szła. Mam masę nauki.
-Nie wygłupiaj się.
Nie zważałam na jego słowa. Ubrałam kurtkę i wyszłam na dwór. Najszybciej jak się tylko dało pobiegłam do domu. Ale jak mówią : gdy się człowiek śpieszy, to się diabeł cieszy. Co chwilę trafiałam na czerwone światło, pomijając fakt,że zostałam oblana wodą z kałuży,przez ogromną ciężarówkę.
-Nie dość,że się późno wraca, to jeszcze przemoczona jak kura- marudziła Żmija.
Nie zważając na jej słowa weszłam na górę.
-Jędza ma dziś urodziny-rzekł Adam na mój widok.
-Pasowałoby złożyć życzenia-burknął i pokazał mi niewielkiego kaktusa.
-Chcesz jej to dać?-spytałam.
-Tak. Ida z Kubą pakują właśnie czekoladki...
-Zaraz się dorzucę-mruknęłam i zaczęłam grzebać po kieszeniach.
Po chwili ta dwójka wyszła z pokoju. Kuba obdarzył mnie oschłym spojrzeniem.
-Sto lat...-zaczął Adam swoim basem,a nasz trójka pociągnęła za nim.
-Cicho-krzyknęła Żmija.
-W dniu pani urodzin składamy najszczersze życzenia-wyjąkała Ida.
-Myślicie,że wam czynsz obniżę?
Ta kobieta była nieadekwatna. 
-Życzymy dużo zdrowia i wszelkiej pomyślności-dodał Kuba.
-Czekoladki i kaktus...symbolizujący moją osobowość?-spytała. 
Na naszych twarzach pojawił się czerwony rumień. Właśnie! Kto akurat wybrał kaktusa? Przecież w kwiaciarni są miliony różnych kwiatów: storczyki, tulipany, gerbery, goździki...
-Spadajcie mi stąd! Wstrętne małolaty!
No proszę! W szkole uczą nas tolerancji i szacunku do osób starszych...Jak to rozumieć?
-Co za idiotka-bąknęła Ida i udała się do swojego pokoju.
-Oddasz jej klucze w moim imieniu?-spytał Kuba, spoglądając na Adama.
-Stary, przemyśl to jeszcze raz...
-Długo się namyślałem.
Nie wiem o co chodziło. Czy to wszystko było przeciwko mnie?Po co w ogóle ta rozmowa i o co może chodzić?
- Pieniądze za czynsz dam jej osobiście...
-Przepraszam, czy mogę wiedzieć o co tu chodzi?- spytałam, zupełnie przypadkowo.
Kuba zignorował mnie i udał się do swojego pokoju.
-Bruno skomplikował całą sytuację-zaczął Adam i już miał mnie opuszczać, kiedy to złapałam go za rękę rzekłam:
-O co wam chodzi? Z Brunem spotykam się tylko i wyłącznie w imię przyjaźni...
-Przyjaźni, która przerodziła się w miłość?
-Przestań!-wrzasnęłam.
-Ciszej!-dało się słyszeć głos Jędzy.
-Ten idiota Kubuś marnuje sobie przez ciebie życie...
-Co masz na myśli?- i w tym momencie wróciły do mnie te wszystkie wspomnienia...Począwszy od Woodstocku, skończywszy na pocałunku...
-Zmienia szkołę, miejsce zamieszkania...Zamierza iść do najgorszego liceum w mieści, byleby dalej od ciebie... Mówił coś, że źle zrobił i chciał naprawić wszystkie błędy...
-Co konkretnie?
-Nie wiem... Mruczał coś... ,,Nawalił się jak stary PKS''.
Adam chciał wszystko obrócić w żart. Po raz kolejny ( dzisiejszego dnia) nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Zaczęłam dostrzegać u Bruna wszystkie wady...Kuba był moim ideałem... Co tam pocałunek i wszystkie kłótnie odeszły na bok... Moje nogi same zaprowadziły mnie pod jego pokój... Zapukałam...
-Przepraszam- krzyknęłam, rzucając mu się naszyję.
Chyba czekał na ten moment...
-Kasia...
-Kuba, nie rób tego, nie wyprowadzaj się!
Były łzy...Oczywiście moje.
-To ja cię przepraszam...Ten Bruno...
-Nie mów o nim.
Zniknął z mojej pamięci. Zupełnie jak ołówek wymazany przez gumkę. Czułam do niego jakąś odrazę. Moja intuicja mówiła,że nie jest ze mną szczery... Bo po co jego matka miałaby chować szminkę w jego torbie?